19 maja 2014

Zupka wujka Lewiatana

Dość dawno nie miałam styczności z czymś tak magicznym jak zupka chińska (de facto od wspaniałych czasów gimbazjum), więc przechadzając się rekreacyjnie między półkami w poszukiwaniu kolejnej ofiary, napotkałam na zupkę chińską, co ważne w dalszej części posta POMIDOROWĄ, marki Lewiatan.
W telewizji reklamują się jako dobry sąsiad- ale takiej zupy, to od sąsiada nawet za pierdyliard sztuk złota bym nie wzięła.

Zacznijmy od samego początku. Opakowanie: dobra, bardzo polskie klimaty wyczuwam. Polska- kwiat kwitnącej cebuli- więc i ta się musiała wpieprzyć na opakowanie. Niech was nie zmyli ta szaleńcza ilość warzyw na etykietce. Obok pomidorów to to może stało, ale to tylko może, bo tego też do końca nie jestem pewna. Szau nie ma ogólnie, ale wzięłam ją tylko ze względu na cenę...sklep szatanów wycenia smak tej zupki na 0,80zł. Byłam ciekawa jaki jest smak 80-ciu groszy...i...się dowiedziałam.


Przez to, że dość dawno nie miałam w ręku zupki, to po rozpakowaniu doznałam szoku. Zapomniałam, że cała zupa skupia się w małej, kwadratowej, tajemniczej saszeteczce, do której (przez pierwsze 2 minuty) byłam pewna że nawrzucali poćwiartowane świerszcze. Potem okazało się że to przyprawy, no ale tak to już bywa jak się nie jada takich delicji na co dzień.


Urzekł mnie dopisek producenta. Żeby ich sprawdzić, działałam zgodnie z instrukcją, odmierzyłam 3 minuty na zegarku do jajek, przykryłam talerzem i czekałam. Oczywiście, zaraz po moim zawale poprzedzonym zdecydowanie za głośnym dzwonkiem okazało się, że "zupa" osiadła się na samym wierzchu wody i ani drgnie. Dałam jej trochę czasu na zastanowienie, i po upływie jakichś 2 minut płyn wyglądał już bardziej jak zupa.


To, że wyglądał, nie znaczy oczywiście, że tak smakował. Bo smakował...okropnie. W żadnym stopniu nie przypomina zupy pomidorowej (jak sami widzicie), jedyne co miało wspólnego z pomidorówką, to tylko pomarańczowawy kolor, który po jakichś 30tu sekundach osadził się na dnie miski, i żeby powrócił na całość posiłku trzeba było się namieszać. Jedyne co mi smakowało to tylko ten makaron, choć też nie w dużej ilości. Przyznam się szczerze, że nie zjadłam nawet połowy tej zupy. Przed połową zaczął mnie boleć brzuch, na sam zapach przypraw w tej zupie mi się cofało, już nie mówiąc o wyglądzie.
Wyjątkowo skiepszczona sprawa jak na Lewiatan i jak na Warszawę.


Sami widzicie jak się przedstawia wartość odżywcza tego płynnego...tej zupy. Plus jest taki, że ma ważność ponad rok do przodu! Także jak wybieracie się na Alaskę, Antarktydę, Arktykę lub do krajów trzeciego świata to możecie ją śmiało ze sobą zabrać! Przetrwacie! Nie będzie to piękne życie, ale lepsze takie niż żadne. W przypadku klęski żywiołowej, nieurodzaju, pierońskiego mrozu i żadnej perspektywy lepszego posiłku- spoko.W każdym innym przypadku: niech was ręka boska broni!






wkrótce konkursidło!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

co myślisz?