26 maja 2014

Kawissimo.

Kawa, kawusia, kaweńka, kawka, napój powszedni- jak zwał tak zwał. A co gdyby machnąć kawkę z proszku?
I tak oto szef Jacobs'a wypił wódę z prezesem Milki i wyszło, że zrobili połączenie kawy z proszku z malutkimi topiącymi się fragmentami czekolady mlecznej Milka.
I to wszystko za 1,89zł!


Ale chwileczkę! Od początku.

Posiadam dość spory dystans do kaw w proszku, z powodu jednego wielkiego chłamu jakim jest kawa Mokate Instant i którą miałam "przyjemność" kiedyś spożyć. Miał być szał pał, miało być karmelowe latte warstwowe, wyszedł napój kawowopodobny śmierdzący skarpetkami- jednowarstwowy, miała być Mocca, wyszło...coś. Aż tu nagle Jacobs z Milką. No dobra, jakoś dwie marki względnie bardziej ogarnięte, więc stwierdziłam że gówna na rynek nie wypuszczą i się nie pomyliłam.

Otworzyłam opakowanie z wielkim trudem, może to wina wadliwego opakowania albo mojej ułomności w sferze odpakowywania plastiku, ale zajęło mi to zdecydowanie za dużo czasu- ostatecznie poradziłam sobie nożem i... do mojego nosa dotarł piękny zapach...kawy. Kawy w proszku, no bo czuć było tę chemię, ale już jest dobry spoiler, jest po co zmarnować wodę w czajniku, już twarz uchachana, już ślinka cieknie.
Czytam sobie grzecznie w oczekiwaniu na wrzątek całą tylną etykietę i cóż me oczy widzą? :


Tak jak powiedziałam: wszędzie soja, wszędzie orzechy laskowe! Chciałam działać zgodnie z instrukcjami, jednak zawsze mam problem z odmierzaniem ilości wody w mililitrach więc wszystko robiłam na oko. 
Przyznam się szczerze, nie zrobiłam zdjęć tabeli odżywczej. Pierwsze co zrobiłam po zalaniu kubka było wyrzucenie opakowania do kosza i zwyczajnie o tym zapomniałam. Ale nawet gdyby...to..błagam was. Interesuje was to?! ;p



Oczywiście nie doczytałam już na etykiecie by nie zalewać wrzątkiem- i radzę wam- nie róbcie tego. Odczekajcie cierpliwie tą minutkę, dwie, aż czajnik się uspokoi, bo nie będziecie świadkami narodzin.
Mówiąc bardzo skrótowo to kawa ożyła na moich oczach zaczęła bulgotać i domagała się dość szybkiego wypuszczenia poza granice kubka. Nie małe było moje zdziwienie i ukłon w stronę Jacobsa że umieścił taką informację, jednak nie należę do osób które lubią instrukcje. Sorry.


Kawa jest....pyszna. Ciągle pstrykają bąbelki z pianki, pianka co najlepsze utrzymuje się do końca (!) a nie zanika po 3 łykach. Jest bardzo delikatna i czuć tę czekoladę w środku. Po przytrzymaniu jej w ustach przez chwilę czuć że jest bardzo, jak ja to mówię "miękka". Bardzo puchaty smak, jeśli wiecie o czym mówię :D
Wielki plus dla warszawskiej produkcji! Kupujcie w ciemno!



Bądźcie cierpliwi. Ja wiem że jest już grubo po terminie...ale teraz jak na złość brakuje nam funduszy na konkurs. Ale będzie! Obiecajemy!






19 maja 2014

fanpejcz

Pamiętajcie o nas! 
To tam znajdziecie info o konkursidle wkrótce!

Lubujcie i jedzcie: na zdrowie!


Zupka wujka Lewiatana

Dość dawno nie miałam styczności z czymś tak magicznym jak zupka chińska (de facto od wspaniałych czasów gimbazjum), więc przechadzając się rekreacyjnie między półkami w poszukiwaniu kolejnej ofiary, napotkałam na zupkę chińską, co ważne w dalszej części posta POMIDOROWĄ, marki Lewiatan.
W telewizji reklamują się jako dobry sąsiad- ale takiej zupy, to od sąsiada nawet za pierdyliard sztuk złota bym nie wzięła.

Zacznijmy od samego początku. Opakowanie: dobra, bardzo polskie klimaty wyczuwam. Polska- kwiat kwitnącej cebuli- więc i ta się musiała wpieprzyć na opakowanie. Niech was nie zmyli ta szaleńcza ilość warzyw na etykietce. Obok pomidorów to to może stało, ale to tylko może, bo tego też do końca nie jestem pewna. Szau nie ma ogólnie, ale wzięłam ją tylko ze względu na cenę...sklep szatanów wycenia smak tej zupki na 0,80zł. Byłam ciekawa jaki jest smak 80-ciu groszy...i...się dowiedziałam.


Przez to, że dość dawno nie miałam w ręku zupki, to po rozpakowaniu doznałam szoku. Zapomniałam, że cała zupa skupia się w małej, kwadratowej, tajemniczej saszeteczce, do której (przez pierwsze 2 minuty) byłam pewna że nawrzucali poćwiartowane świerszcze. Potem okazało się że to przyprawy, no ale tak to już bywa jak się nie jada takich delicji na co dzień.


Urzekł mnie dopisek producenta. Żeby ich sprawdzić, działałam zgodnie z instrukcją, odmierzyłam 3 minuty na zegarku do jajek, przykryłam talerzem i czekałam. Oczywiście, zaraz po moim zawale poprzedzonym zdecydowanie za głośnym dzwonkiem okazało się, że "zupa" osiadła się na samym wierzchu wody i ani drgnie. Dałam jej trochę czasu na zastanowienie, i po upływie jakichś 2 minut płyn wyglądał już bardziej jak zupa.


To, że wyglądał, nie znaczy oczywiście, że tak smakował. Bo smakował...okropnie. W żadnym stopniu nie przypomina zupy pomidorowej (jak sami widzicie), jedyne co miało wspólnego z pomidorówką, to tylko pomarańczowawy kolor, który po jakichś 30tu sekundach osadził się na dnie miski, i żeby powrócił na całość posiłku trzeba było się namieszać. Jedyne co mi smakowało to tylko ten makaron, choć też nie w dużej ilości. Przyznam się szczerze, że nie zjadłam nawet połowy tej zupy. Przed połową zaczął mnie boleć brzuch, na sam zapach przypraw w tej zupie mi się cofało, już nie mówiąc o wyglądzie.
Wyjątkowo skiepszczona sprawa jak na Lewiatan i jak na Warszawę.


Sami widzicie jak się przedstawia wartość odżywcza tego płynnego...tej zupy. Plus jest taki, że ma ważność ponad rok do przodu! Także jak wybieracie się na Alaskę, Antarktydę, Arktykę lub do krajów trzeciego świata to możecie ją śmiało ze sobą zabrać! Przetrwacie! Nie będzie to piękne życie, ale lepsze takie niż żadne. W przypadku klęski żywiołowej, nieurodzaju, pierońskiego mrozu i żadnej perspektywy lepszego posiłku- spoko.W każdym innym przypadku: niech was ręka boska broni!






wkrótce konkursidło!

12 maja 2014

"Lasagne"

Po mojej dłuuuuugiej nieobecności na łamach TaD-a, wracam !
Nareszcie dorwałem to, co miałem dorwać już od dawien dawna( trzeba nadmienić że nie udawało mi się to,gdyż stonkowy dyskont wiedział lepiej co mi potrzeba i w związku z tym, nie posiadał tego artykułu w swoim arsenale...)!
Po kilku próbach niestety nieudanych, znalazłem swój skarb. Co prawda znalazłem dopiero  w innym dyskoncie, ale jest!
Wiem, że ciągle powtarzam, że włoskie dania Polacy lubią najbardziej! Więc dziś przygotowałem dla was trochę informacji na temat...  Kauflandowskiej Lazanii !
Zapewne każdy sobie teraz wyobraża prawdziwy makaron, sos pomidorowy, mięso mielone i wszystko przyprawione z dodatkiem sosu beszamelowego... piękny zapach....
No to się troszeczkę zdziwi.

Przejdźmy do sedna !



Jak widać, nie jest to szczyt światowego dizajnu - niby ten włoski jest cały czas obecny na opakowaniu (w formie napisu) , lecz w środku pudełka...pod żadnym kątem widzenia Włoch to ni w ząb nie przypomina.
Dodatkowo, nawet już czepiając się szczegółów, to widelec na talerzu jest większy niż kawałek lazanii obok. A potem sama nadzieja, że  będzie on przypominał choć w najmniejszym stopniu to co znajdziemy w pudełku, tuż po samym upieczeniu..
Dodam, że łudząco smacznie wygląda...nadzieja matką głupich.


Po wyjęciu z kartoniku i zerwaniu folii prezentuje się dość.... dziwnie.
Gdyby podano mi coś takiego bez informacji że jest to lazania, to stwierdziłbym że jest to mrożone ciasto najprawdopodobniej z truskawkami bądź czereśniami. Taka tam mała pomyłka.
Przynajmniej mnie wydawało się, że ''farsz wraz z sosem" powinien być schowany między plastrami makaronu pod pierwszą warstwą , ale mniejsza...

PIECZENIE/EFEKT KOŃCOWY


Ciężko powiedzieć cokolwiek pozytywnego po takim widoku.. Sami przyznajcie.
Po pierwsze, plastik powoli pod wpływem temperatury (która, żeby nie było, została podana na opakowaniu) zaczął się po prostu topić..dodatkowo kawałki folii które na nim zostały (których po ludzku nie zauważyłem) były w lazanii lekko stopione, ale (na szczęście) dało się je wyjąć.
Mimo że trochę zostało zrumienione - sos u góry się trochę spalił.. to i tak wygląda tak jak nie powinno.

KONSUMPCJA


Zaczynamy od samej góry... (przypominam iż w piekarniku piekło się 2 min dłużej niż było opisane na opakowaniu)
Sos , o ile można nazwać tę maź sosem, do tego beszamelowym (!)- sos z definicji musi posiadać odpowiednią gęstość , musi być lekko płynny.. nie być zbyt zwartą masą - tak jak w tym przypadku gdzie sos był konsystencji majonezu.
Potem już było gorzej , makaron który mimo długiego pieczenia był twardy.. i sam 'mięso-podobny' wyrób z sosem niby pomidorowym - po prostu nie jestem pewien czy któryś składnik miał powyżej 5% ze swojego prawdziwego źródła pochodzenia.
Nieźle za to namęczyłem się z makaronem na samym spodzie opakowania. Był przyklejony do plastiku i nie dało się go odkleić nawet widelcem! Mała gimnastyka i siłowanie? Raczej śmiech na sali.
W smaku jednak nic się tak spektakularnego nie pojawiło, na tyle żebym napisał coś pozytywnego na temat dania. Szau ni ma, dupy nie urywa.

PODSUMOWANIE 

Zapewne dostanie mi się za tą recenzję - bo czego można oczekiwać od mrożonki za ponad 4zł ( 4,29zł).
Ale bądźmy realistami , nawet wydając takie pieniądze trzeba jednak oczekiwać jakiegoś MINIMUM smaku , nie mówiąc już o czymś wyrafinowanym, ale na równie dobrym poziomie - bo nie płacimy za opakowanie, tylko za to co w nim się znajduje.

Mimo smaku, który..no co tutaj kryć- był nijaki (porównując to do lazanii z Biedronki (którą jadłem) - i różnicy 1 złotówki wypada dra-ma-ty-cznie) ,opakowania - które po dłuższym czasie spędzonym w piekarniku roztopiłoby się CAŁKOWICIE, to cena, w jakimś stopniu usprawiedliwia ukochanych sąsiadów.
Tak czy inaczej, jak na  pierwszy raz, uważam żeby zainwestować tą przepiękną polską złotówkę i kupić propozycje made by Ladybug. Niby to samo, ale różnica w smaku- przepaść. 


W związku z maturami Oli , niespodziankę z okazji 2500 wyświetleń przekładamy po 21 maja. Tak jak było mówione, będzie konkursidło, będą nagrodziszcza!
Ale bądźcie czujni! :)

4 maja 2014

Muuuumsy!

Ale jesteśmy słowni! Woohoo! Tyle wpisów!
Jeszcze raz przepraszam za nieobecność, ale jednak coś tak cudownego i zarazem niepotrzebnego jak matura kompletnie pochłonęło całe moje jestestwo i od jakiegoś tygodnia ktoś mi brzydko mówiąc podpierdala godziny życia w taki sposób, że nie ma na nic czasu.

Dzisiaj chciałabym wam przedstawić cukierki, które są tak świetne, że aż szkoda było ich tutaj nie umieścić.
MUMSY!



Coś tak świetnego, że aż trudno uwierzyć że jest na wagę w Biedronce za 19,99zł za kilo. Na spróbowanie wzięłam garść cukierków (jako słodki dodatek do obiadu jakim była bułka z serkiem 'delikate'), bo akurat były przy kasie w kartonie, i zapłaciłam za tę garść 2,50. Ktoś powie- dużo! Ja powiem- najpierw spróbuj sknero!

Cukierek z wyglądu taki niepozorny, fioletowe opakowanie, polska nazwa (przyznaje się, zniechęciła mnie, ale i tak kupiłam), przypomniały mi trochę serię słodyczy catburry, które były odwiecznym niespełnionym marzeniem mojego dzieciństwa, więc długo się nie wahałam.


Otwieramy! Dobre dobre dobre. Pachnie czekoladą, i to TĄ CZEKOLADĄ. Kategoria: ta czekolada znaczy, że coś nie jest zrobione ze zlewek z taśmy produkcyjnej, ewentualnie mieszanką  wszystkich czekolad zlanych w wielkanocnego zajączka tudzież świątecznego Mikołaja. 
Pierwszym błędem jakim zrobiłam: z przyzwyczajenia zaczęłam łapczywie gryźć. 
Okazuje się że mumsy (jak to mogłam sprytnie wydedukować po nazwie) to świetne mordoklejki! W środku znajdziecie karmel/toffie (nie wiem czym się to różni, jestem amatorem- wybaczcie),który tak..cudownie się rozpływa i przy okazji włazi w zęby, że nie da się tego opisać słowami.


Z moich prywatnych, niezobowiązujących porad: jak weźmiecie do ust, to lekko go przygryźcie i pozwólcie mu się rozpłynąć na podniebieniu. Bajka! A potem to już do końca, obscenicznie, jak to mówi moja babcia cyckajcie cuksa.


Co do jakichkolwiek wartości odżywczych....don't have any fucking idea. Były to cukierki pakowane, czyli te 'luz', bardzo być może że znajdziecie je zapakowane gdzieś na sali, nie zagłębiałam się w to. Nie mam pojęcia ile mają kalorii, ile mają cukru a ile sodu oraz czy mają śladowe ilości orzechów i soi: warto zgrzeszyć i zjeść. Szczególnie, że po jednym bardzo szybko chce się drugiego, także nie proponuję siadać z nimi przy komputerze, bo nawet nie zauważycie jak znikną, a zamiast nich znikąd wyrosną fioletowe papierki ;)
Polecam polecam i jeszcze raz polecam.




A co do niespodzianki....już jest na warsztacie, wiemy co, wiemy jak, nie wiemy tylko komu i kiedy!
Szykujcie się na coś do wygrania!