22 kwietnia 2014

Dziękujemy!

W ramach podziękowań za tak duży poziom oglądalności, spinamy poślady i postanawiamy pisać częściej i lepiej! Aby nas śledzić i wiedzieć co się dzieje za kulisami, bądź też poprostu być na bieżąco, zapraszamy was na nasz fanpejdż na fejsbóku, gdzie po wybiciu 2500 wyświetleń tutaj, zagości pewna niespodzianka dla czytelników!

lubujcie, obserwujcie, hejtujcie!

https://www.facebook.com/tanieadobre

ARO!

Zapuściliśmy się trochę z pisaniem, ale nic w przyrodzie nie ginie! Wiadomo: matura, ciężko wygrzebać te kilka groszy na coś do recenzji..ale wkraczamy z produktem z ARO! Tak..to jest ta śmieszna firma z kciukiem w logo, która za czasów mojego bardzo wczesnego dzieciństwa produkowała wszystko (dosłownie) i w dodatku każdy produkt w takim samym opakowaniu. Mama zawsze odradzała, tłumacząc że to najgorszy szajs jaki tylko można znaleźć. Nie sposób było przeoczyć całego rzędu takich samych kciuków na najniższej półce- i może to był ich chwyt marketingowy? Możliwe! Będąc dzisiaj w Auchan, poszukując czegoś na szybko do przełknięcia, zdziwiłam się aż że tak mało produktów ARO jest dostępnych w sprzedaży. W porównaniu z ilością sprzed 10 lat jest ich naprawdę garstka. A szkoda!



 Po pierwsze, zmienili kolory! Teraz ARO jest zielone! A przynajmniej opakowanie chipsów jest takiego koloru. "Unowocześnili" także logo, dodając trochę gradientu na kciuka, także nie ma że boli i idziemy z duchem czasu! Dzisiaj na tapetę bierzemy Chipsy serowo-cebulowe !


 Opakowanie..znowu odstrasza. Co jak co, ale polski rynek jest bardzo specyficzny, a statystyczny Polak, tylko w dobie braku pieniędzy, ewentualnie przyoszczędzenia na sobotnim grillu będzie gotowy wydać...uwaga 1,30zł na opakowanie 90-cio gramowe chipsów, których opakowanie jest...jakie jest. Nie ma co kryć! My, wzrokowcy, od razu odrzucimy taki kawałek plastiku i weźmiemy coś droższego! Chociaż 50groszy, tylko po to, by pooglądać ładną czcionkę (która potem i tak trafi do kosza).
Inną rzeczą było napchanie paczki...powietrzem! Tak, po raz kolejny zapakowano mi powietrze do chipsów, ale przynajmniej nie zapłaciłam za nie tyle pieniędzy.
Byłam przygotowana na zdecydowanie mniejszą ilość pociętych ziemniaków w środku, a nie było tak źle:

Może na zdjęciu tego nie widać, ale było ich więcej niż połowa opakowania. 

Co do smaku to całkiem przyzwoicie. Jak na coś serowo-cebulowego, spodziewałam się więcej sera niż cebuli, aczkolwiek smak nie jest najgorszy. Jedyne co bym zmieniła to nazwę na cebulowo-serowe, bo sera to tam praktycznie w ogóle nie czuć. Bardzo cienko pociachane (a w zasadzie to szkoda), w całości (!), co dziwne: białe. No cóż...widać, słychać (zupeeeełnie inaczej chrupią, tak bardziej "pusto") i czuć, że są z niższej półki. 
Nie ma sensu rozdrabniać się nad wartościami odżywczymi. Omówmy się- to nie jest super zdrowa rzecz, nie ma witamin ani zbyt wielu cennych składników. To chipsy z ARO! Co ciekawe, producent ( czyli firma z podkrakowskich Słomnik) nie podał, jak to zwykle bywa, ile procent "sera" wsypał do kadzi z ziemniakami! Wiemy tylko o tym, że jest tutaj sproszkowany ser, czosnek, serwatka z mleka. A, no i oczywiście. Produkt może zawierać soję! Interesujące, że praktycznie każdy produkt spożywczy (jakiejkolwiek marki) ma w sobie śladowe ilości orzechów arachidowych, soi bądź mleka. Fajnie natomiast, że producent wyszedł ze starej formy sprzedaży pod tytułem: "Żryj, bo kupiłaś/eś to po pieniądzach, nie spodziewaj się Laysów w środu" , i idąc krokami kauflanda umieścił na opakowaniu: "Produkt ten stworzyliśmy by Państwa zadowolić. Ewentualne uwagi waz z nazwą produktu, datą i numerem partiii blablabla". Aż strach to mówić, ale nawet producentom niskopółkowców zależy na zdaniu, opinii i uwagach konsumentów. Owacje z fajerwerkami dla ARO! Dobra przekąska.




7 kwietnia 2014

Moon River !

Wpadłem na pomysł aby nieco urozmaicić sobie swoje "słodkie" życie i postanowiłem zakupić ciastka! Tak, szedłem do sklepu o 21 wieczorem po cholerne ciastka, gdyż tego jeszcze z mojej strony nie było.

Pod lupę poszły wg. mnie bardzo udane kopie (kopie!), bo nie podróbki piegusków z oferty "made by Kaufland".
Ciasteczka o wdzięcznej nazwie Moon River prezentują się następująco:


OPAKOWANIE





Jak widać opakowanie prezentuje się całkiem dobrze , kolor fioletowy i purpurowy (przynajmniej tak mi się wydaję) ładnie ze sobą współgrają , jak i również sam logotyp bądź grafika marki jest dokładnie tam gdzie ma być , nie rzuca się w oczy. Zdjęcia przedstawiające ciastka nareszcie mnie zadowoliły , pod względem odwzorowania tego co tak na prawdę znajduje się w pudełku.

COOKIES! 





Po prostu niebo w gębie! Dawno czegoś tak dobrego nie jadłem!
Po pierwsze , grubość tego smakołyku mnie zadziwiła - nie jak standardowe pieguski czyli 2 cm ,  ale praktycznie dwukrotnie więcej ! Można spokojnie zatopić zęby, szczególnie przy kawie czy herbacie.
Na co warto popatrzeć: czekolada. Czekolada, która była w naprawdę sporych kawałkach - z tego co zdążyłem wyczuć swoimi kubkami smakowymi - mleczna. Po każdym gryzie rozpływała się w ustach i była dość słodka , do tego rodzynki które też dodały smakowych 'trzech groszy'. Bardzo dobrze jest dobrany smak samych wypieków- nie za słodkie: nie zamula, nie za bezsmakowe, nie za mączne, nie za suche- idealne!!
Kruchość ciastek była wręcz na poziomie idealnym , wszędzie zostawiałem okruszki lecz warto było ! 

PODSUMOWANIE

WARTO WARTO WARTO po trzykroć WARTO!

Ale żeby nie było tak pięknie...to znalazłem jeden jedyny minus (ale za to jaki!) tej całej przygody z ciasteczkami... w opakowaniu jest ich dokładnie 6...Słownie: 6 sztuk. No cóż..na długi deser przy kawie ze znajomą nie ma co liczyć, bo 3 ciastka na głowę to się zje w niecałe 5-7 minut. Ale czego nie robi się dla jakości!
Jeśli spojrzymy na cenę która wynosi 2.49 zł co w ogólnym rozrachunku da ok. 1 zł z groszami mniej niż za paczkę Piegusków to... daję na prawdę rozsądne pieniądze za niewiarygodnie dobrą jakość produktu!
Do tego sam smak na prawdę zadowoli nawet najwybredniejsze podniebienie :)


Ave Kauflandowe Ciastka ! 



3 kwietnia 2014

Be fit!

Witamy w kwietniu!

Ostatnimi czasy bardzo modne stało się "bycie fit"- płaski brzuch, zero cellulitu, ładnie podkreślone mięśnie, a co za tym idzie: zdrowy tryb życia i zdrowe żarcie.Dużo osób może i się ze mną nie zgodzi, ale według mnie, to co tanie NA PEWNO nie może być zdrowe. I właśnie dlatego, idąc za ciosem, dzisiaj ocenię jogurt pitny z sieci Kaufland, za 3,19 polskich złotych.


Zacznijmy od nazwy. Milblu. Spory czas zastanawiałam się i zachodziłam w głowę co to może znaczyć. Czy to jest jakiś slang dla odchudzających się, czy nazwa jakiegoś super-ekstra składnika w środku....wujek google jednak rozwiał wszelkie wątpliwości. Tak. Milblu to zwyczajnie nazwa tamtejszych produktów, najczęściej (o ile nie wyłącznie- tego nie wiem) mlecznych. Także wszelkie mleka, jogurty i maślanki będą się zwać właśnie milblu. Dalej.
Małymi czarnymi literkami pionowo macie napisane: propozycja podana. HA.
Jeszcze nie spotkałam się żeby ktoś zalewał jogurt pitny brzoskwiniami, no ale może ja się mało znam na tym- nevermind.
0,9 tłuszczu? Pierwsza reakcja: oh rly?! Druga reakcja: gdzie jest haczyk? Trzecia reakcja: eeeeej! rzeczywiście!
Z tego co wynika z etykiety, na prawdę jest tylko 0,9% tłuszczu, ale o składzie potem.


Nie wiem jak was, ale mnie strasznie denerwuje, kiedy muszę wyszukiwać polskich nazw, w szeregu różnych dziwnych literek. Może i brzmienie słów w innych językach jest śmieszne (bo jest), ale i tak uważam, że język polski, na produktach które trafiają do polskich dyskontów, powinien być w pierwszej linijce. Chociaż z drugiej strony? Uczymy się słówek! Teraz przynajmniej wszyscy wiemy jak po czesku jest brzoskwinia- broskev!
Flacha jest duuuża, jak na 3 złote. Na prawdę, 750g=708ml nie wypiję w jeden dzień. Nie przerobię takiej ilości, nie ma szans- i myślę, że wy wszyscy z trudem dalibyście jej radę ;).


Co do smaku- bez zarzutu. Tylko zapach mnie lekko odrzucił, ale to tylko za pierwszym razem. Konsystencja jest taka, jak konsystencja mleka, może trochę gęstsza-więc pić się po nim nie chce. Miły posmak w ustach, i o dziwo czuć owoce! Oczywiście w formie soku zagęszczonego jak mniemam, ale jednak czuć! High five dla Kauflanda!
Powróćmy do wartości odżywczych. Przebiłam się przez te cholerne pierdyliardy języków na etykiecie i oto co ujrzałam w składzie: jogurty 0,9% tłuszczu, cukier,(...)sok brzoskwiniowy z koncentratu (0,8%), marakuja (0,2%- a czuć ją jakby jej było conajmniej 1%), wszelkiej maści kwasy i regularory.
Co mnie zaskoczyło: K-Classic, czyli marka Kaufland piszę takie cuś:
"K-Classic gwarantuje jakość. Dlatego: Zadowolenie albo zwrot pieniędzy."
Po pierwsze. Gdybym ja była kimś od pisania etykiet, to jednak napisałabym bardziej sensowne zdanie, z większą ilością słów takich jak "jeżeli jesteś niezadowolony". Dziwnie się czyta tę sentencję, jednak nie spotkałam jej jeszcze NA ŻADNYM innym produkcie.
A na koniec tylko powiem, że dżogurt jest z Austrii, także import taki że hej! Ten sam jogurt znajdziemy w Polsce, Czechach, Rumunii, Słowacji i Bułgarii.


Do  przeczytania samej tabeleczki musiałam nieźle wytężyć wzrok, tragicznie się czyta tę czcionkę.
Cały produkt ma 336kJ, czyli 4% GDA- fajnie. Białko zaopatruje nam w 4%, węglowodany w 5%, cukier w 16% (!!), tłuszcz potwierdzony- 0,9g, czyli 1% GDA(mamy cały dzień na dowalenie sobie dziennego zapotrzebowania frytkami jeeeee!) a błonnika nie ma wcale- ojej.

No cóż rzec. Dobre to jest! Dobre i tanie, a w dodatku ekonomiczne- bo starcza na więcej niż dzień, i..zapycha! Zdecydowanie najlepiej smakuje po nocy spędzonej w lodówce.
Bon apetit!